Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/492

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwu towarzyszy Jehudy leżało na ziemi: jeden zabity, drugi śmiertelnie raniony.
— Odwrót odcięty — rzekł Montbar. — Próbujmy od strony lasku.
Oddziałek wykonał obrót ze sprawnością wojskową.
W tej-że chwili żandarmi dali ognia po raz drugi.
Nikt nie odpowiedział: ci, którzy strzelali, nabijali broń; inni zachowywali ładunki na prawdziwą walkę, która miała się rozegrać u wejścia do groty.
Jeden czy dwa jęknięcia wskazywały, że ostatnia, salwa żandarmów nie obeszła się bez ofiar.
Po pięciu minutach Montbar stanął.
Doszli mniej więcej do tego miejsca, skąd wyszli.
— Czy wszystkie strzelby nabite? — zapytał Montbar.
— Wszystkie — odpowiedziano mu.
— Pamiętacie, co macie mówić, jeśli wpadniemy w ręce sprawiedliwości? — Należymy do bandy p. de Teyssonet. Przybyliśmy tu werbować ludzi dla sprawy monarchii; nic nie wiemy o napadach na karetki i dyliżanse pocztowe.
— Pamiętamy.
— W obu wypadkach czeka nas śmierć; ale w pierwszym wypadku czeka nas śmierć żołnierza, w drugim — złodziei; rozstrzelanie albo gilotyna.
— A co to rozstrzelanie — odezwał się głos kpiący — wiemy o tem dobrze. Niech żyje strzelanina!
— Naprzód, przyjaciele! — zawołał Montbar — i sprzedajmy drogo nasze życie.
— Naprzód! — powtórzyli towarzysze.
I mały oddziałek, prowadzony przez Montbara, ruszył naprzód.