Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co miał robić Roland? Czy stanąć w jakiej innej oberży? Znali go jednak wszyscy w Bourgu. Zresztą jego wojskowy koń mógł wzbudzać podejrzenie, a warunkiem najpierwszym powodzenia było, aby nikt w Bourgu nie wiedział o jego obecności.
Mógł się ukryć w zamku Noires-Fontaines; ale czyż mógł być pewny dyskrecyi służby?
Michał i Jakób nic-by nie pisnęli. Tych Roland był pewny. Milczałaby również Amelia. Ale Karolina, córka stróża więziennego? Czy ta-by nie paplała?
Była trzecia rano; wszystko spało. Najpewniejszą rzeczą byłoby skomunikować się z Michałem. Ten potrafi go ukryć.
Roland skręcił na drogę do Pont-d’Ain.
Przejeżdżając koło kościoła w Brou, Roland spojrzał na koszary żandarmeryi. Prawdopodobnie kapitan i żandarmi spali snem sprawiedliwego.
Roland przeciął skrawek lasu. Na skraju lasu dojrzał dwu ludzi, przemykających się chyłkiem i niosących sarnę, przywiązaną za cztery nogi do kija.
Zdawało mu się, że poznaje tych ludzi po ich ruchach.
Ruszył wyprost na nich.
Ludzie ci, widząc jeźdźca, który jechał wprost do nich, rzucili łup do rowu i poczęli umykać przez pole w kierunku lasu Seillon.
— Hej, Michale! — zawołał Roland, przekonany coraz bardziej, że to jego ogrodnik.
Michał stanął. Drugi jednak wyrywał dalej w pole.
— Hola! Jakóbie! — zawołał Roland.
Drugi również stanął. Skoro ich poznano, po co uciekać; zresztą wołanie nie było groźne, raczej przyjacielskie.