Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rolandowi wydostać się z karetki. Znaleziono kłódki. Drzwiczki trzeba było rozbić.
Roland wyskoczył, jak tygrys z klatki.
Śnieg pokrywał ziemię. Roland, żołnierz i myśliwy, postanowił iść za śladami towarzyszów Jehudy.
Widział, że poszli w kierunku Thoissey.
Kazał eskorcie i konduktorowi czekać na siebie na drodze i sam rzucił się na ślady Morgana i jego towarzyszów.
O ćwierć mili od drogi, jak to widać było po śladach, napastnicy zatrzymali się nad brzegiem Sâony; tam musieli się naradzać, gdyż śnieg był wkoło zdeptany przez konie; następnie rozdzielili się na dwa oddziały: jeden skierował się w górę rzeki ku Mâeon, drugi — w dół rzeki do Belleville.
Roland słyszał okrzyk dowódcy bandytów: „Jutro wieczorem — tam, gdzie wiecie“.
Nie wątpił więc, że oba oddziały podążyły do jednego miejsca.
Powróciwszy na drogę, Roland kazał konduktorowi dosiąść konia i odprowadzić karetkę do Belleville; czterech strzelców, umiejących pisać, t/warzyszyło konduktorowi dla podpisania protokółu. Zakazał tylko wspominać cokolwiek o sobie.
Pozostała część eskorty odwiozła zwłoki pułkownika do Mâcon.
Zarządziwszy w ten sposób, Roland wybrał z eskorty najlepszego konia; nabił pistolety, wskoczył na siodło i pomknął w tym samym kierunku, w którym już chodził poprzednio.
Dojechawszy do miejsca, gdzie napastnicy rozjechali się w dwie strony, wybrał ślady, idące w dół Sâony w kierunku Belleville.