Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale w tejże chwili, jakgdyby zobowiązanie, podjęte przez młodego szlachcica, który, wymieniając nazwisko, odsłonił swoje stanowisko społeczne, obudziło poczucie delikatności w tych, za których ręczył, koń zatrzymał się przed bramą, z korytarza dobiegł odgłos kroków, drzwi jadalni otworzyły się i w progu stanął mężczyzna zamaskowany, uzbrojony od stóp do głowy.
— Panowie — rzekł, wśród głębokiej ciszy, jego ukazaniem się wywołanej — czy jest między wami podróżny, nazwiskiem Jan Picot, który był wczoraj w dyliżansie, zatrzymanym między Lambesc i Pont-Royal?
— Jest — odparł handlarz wina, zdumiony.
— To pan? — spytał mężczyzna zamaskowany.
— To ja!
— Czy panu nic nie zabrano?
— Owszem, zabrano mi dwieście ludwików, które powierzyłem konduktorowi.
— I muszę nadmienić — dodał młody szlachcic — że w tejże chwili pan mówił właśnie o tem i uważał te pieniądze za stracone.
— Pan się mylił — rzekł zamaskowany nieznajomy — prowadzimy wojnę z rządem, nie z ludźmi prywatnymi; jesteśmy partyzantami politycznymi, nie zaś złodziejami. Oto pańskie dwieście ludwików i, gdyby podobna pomyłka zdarzyła się w przyszłości, niech się pan upomni i powoła na nazwisko Morgana.
Po tych słowach, człowiek zamaskowany złożył worek złota po prawej ręce handlarza wina, złożył wytworny ukłon obecnym i wyszedł, pozostawiając jednych w trwodze a innych w zdumieniu, z powodu takiej zuchwałej odwagi.