Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed nim zaczynała się pochyłość wzgórza.
I pomknął w dół, trzymając jednak konie mocno w cuglach.
Konduktor przestał już wołać, gdyż zoryentował się, że pocztylion prowadzi konie pewną ręką.
Pułkownik tylko od czasu do czasu wychylał się przez okno, aby zobaczyć, gdzie jest eskorta.
Montbar wkrótce opanował konie, chociaż nie widać było, aby zwolniły biegu.
I wtem pełnym głosem zaśpiewał: „Przebudzenie się ludu“, pieśń rojalistów.
— Co ten bałwan wyprawia? — zawołał Roland, wysuwając głowę przez okno. — Powiedz mu, konduktorze, niech zamilknie, bo mu puszczę kulę w łeb.
Konduktor już chciał powtórzyć pogróżki Rolanda, lecz zatrzymał się; zdawało mu się bowiem, że jakaś czarna linia przegradza drogę.
W tej samej chwili jakiś głos zawołał:
— Hej tam, konduktor! stać!
— Pocztylion! — zawołał agent policyi. — Wal przez tych ludzi!
— Aha! Jaki pan skory! — odpowiedział Montbar. — A bo to się traktuje tak swych przyjaciół?... Ho-ha! ho-la!...
I karetka zatrzymała się na miejscu.
— Naprzód! — zawołali jednocześnie Roland i pułkownik, rozumiejąc, że eskorta była zadaleko, aby przyjść im mogła z pomocą.
— Ach, zbój pocztylion! — zawołał agent policyi, zeskakując na ziemię i celując z pistoletu do Montbara. — Zapłacisz ty nam za to!
Lecz Montbar uprzedził go i strzelił pierwszy. Agent padł, raniony śmiertelnie, pod koła karetki.