Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którego tuliła się w trwodze kobieta wielka, sucha i chuda — mówicie, że to na tej właśnie drodze, którą jechaliśmy, popełniona została kradzież?
— Tak jest, obywatelu, między Lambesc i Pont-Royal. Czy zauważyliście miejsce, gdzie droga idzie pod górę i zwęża się między dwoma wzgórzami? Jest tam mnóstwo skał.
— Tak, tak, mój drogi — rzekła kobieta, ściskając ramię męża — zauważyłam; powiedziałam nawet, chyba pamiętasz: „To niedobre miejsce, wolę przejeżdżać tędy dniem, niż nocą“.
— Ależ pani — odezwał się młodzieniec, który w czasach zwykłych rej wodził w rozmowie przy table d’hôte — dla panów towarzyszów Jehudy niema dnia ani nocy.
— Jakto! obywatelu — zapytała dama, bardziej jeszcze przerażona — zatrzymano was tak w biały dzień?
— W biały dzień, obywatelko, o dziesiątej rano.
— I iluż ich było? — pytał gruby jegomość.
— Czterech, obywatelu.
— Ukrytych na drodze?
— Nie; przyjechali konno, uzbrojeni od stóp do głowy i zamaskowani.
— Taki ich zwyczaj — wtrącił młodzieniec, stały gość table d’hóte’u — powiedzieli: „Nie brońcie się, nie stanie wam się nic złego, chcemy tylko pieniędzy rządowych“, nieprawda?
— Słowo w słowo, obywatelu.
— Następnie — mówił dalej ten, który się wydawał tak doskonałe poinformowany — dwaj zsiedli z konia, rzucili cugle towarzyszom i zażądali od konduktora, żeby im wręczył pieniądze.