Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dopóki nie zdołasz zaopatrzyć się w innego, oczywiście — rzekł Cadoudal, składając ukłon.
Roland zrozumiał, że, przez prostotę przynajmniej, należało być przynajmniej na wysokości tego, z którym miał do czynienia.
— Czy zobaczę cię jeszcze, generale? — spytał, wstając.
— Wątpię; moje operacye wojenne wzywają mnie na wybrzeże Port-Louis, pana zaś wzywa obowiązek do Luksemburgu.
— Cóż powiem pierwszemu konsulowi, generale?
— To, co pan widział; sam osądzi różnicę między dyplomacyą księdza Berniera a dyplomacyą Jerzego Cadoudala.
— Sądząc z tego, co widziałem, wątpię, żeby pan mnie kiedy potrzebował — rzekł Roland — ale w każdym razie proszę pamiętać, że pan ma przyjaciela przy pierwszym konsulu.
I wyciągnął rękę do Cadoudala.
Wódz rojalistów pochwycił ją z tą samą szczerością i swobodą, z jaką ją uścisnął przed walką.
— Żegnam pana, panie de Montrevel — rzekł — nie mam potrzeby polecić panu, żeby pan usprawiedliwił generala Hatry’ego, nieprawda? podobna porażka przynosi taką samą chwalę, jak zwycięstwo.
Przez ten czas przyprowadzono pułkownikowi republikańskiemu konia Złotego Sęka.
Roland wskoczył na siodło.
— Ale, ale — rzekł doń Cadoudal — niech się pan dowie, przejeżdżając przez Roche-Bernard, co się stało z obywatelem Tomaszem Millière’m.
— Nie żyje — odparł głos jakiś.
Serce Królewskie i jego czterej ludzie, okryci potem, zabłoceni, przybyli w tejże chwili, za późno, by uczestniczyć w bitwie.