Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Biskup przez kilka chwil nie mógł znaleźć słów odpowiedzi.
Wodził po swoich sędziach wzrokiem przerażonym, błagalnym; ale na żadnej twarzy nie dostrzegł pocieszającego, łagodnego wyrazu litości.
Płomień pochodni, drgając pod wiatru podmuchem, nadawał przeciwnie tym twarzom wyraz dziki i okrutny.
Biskup zdecydował się tedy połączyć głos swój z głosami tych, którzy modlili się za niego.
Sędziowie czekali, dopóki nie przebrzmiało ostatnie słowo modlitwy żałobnej.
Przez ten czas grono wieśniaków układało stos.
— Och! — zawołał ksiądz, który patrzył na te przygotowania ze wzrastającą trwogą — czy posunęlibyście się w okrucieństwie do tego stopnia, żeby mnie na taką śmierć skazać?
— Nie — odparł nieubłagany oskarżyciel — ogień jest śmiercią męczenników, a ty nie jesteś godzien śmierci takiej. Apostato, godzina twoja nadeszła.
— Boże mój! Boże! — wołał ksiądz, wznosząc ręce ku niebu.
— Na nogi! — krzyknął szuan.
Biskup próbował być posłuszny, ale zbrakło mu sił i padł ponownie na kolana.
— I ty, generale, pozwolisz, żeby to morderstwo spełniło się w twoich oczach? spytał Roland Cadoudala.
— Powiedziałem, że umywam ręce od wszystkiego — odparł zapytany.
— To słowa Piłata, a ręce Piłata pozostały zbroczone krwią Jezusa Chrystusa.
— Dlatego, że Jezus Chrystus był to sprawiedliwy; ale ten człowiek nie jest Jezusem Chrystusem, to Barabasz.