Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Blask pochodni odbijał się na lufach, które rzucały ponure błyskawice.
Dwaj wieśniacy wzięli biskupa pod ręce i wprowadzili go do tego koła.
Twarz jego okryła się bladością śmiertelną.
Przez chwilę panowała ponura cisza.
Przerwał ją głos Rębacza.
— Przystąpimy tu — rzekł szuan — do sądu nad tobą; kapłanie Boga, zdradziłeś kościół; synu Francyi, i skazałeś swego króla.
— Niestety! niestety! — wyjąkał ksiądz.
— Czy to prawda?
— Nie zaprzeczam.
— Bo zaprzeczyć temu niepodobna. Co możesz powiedzieć na swoje usprawiedliwienie?
— Obywatele...
— Nie jesteśmy obywatelami — odparł Rębacz grzmiącym głosem — jesteśmy rojalistami.
— Panowie...
— Nie jesteśmy panami, jesteśmy szuanami.
— Przyjaciele...
— Nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi, jesteśmy twoimi sędziami; twoi sędziowie pytają cię, odpowiedz.
— Żałuję tego, com uczynił, i proszę o przebaczenie Boga i ludzi.
— Ludzie nie mogą ci przebaczyć — odparł ten sam głos nieubłagany — gdyż, uzyskawszy przebaczenie dzisiaj, zacząłbyś nanowo jutro; możesz zmienić skórę, serca nigdy. Od ludzi możesz tylko spodziewać się śmierci; co zaś do Boga, błagaj Go o miłosierdzie.
Królobójca pochylił głowę, renegat zgiął kolano.
Ale nagłe wyprostował się i rzekł:
— Uchwaliłem śmierć króla — rzekł — to prawda, ale z zastrzeżeniem...
— Z jakiem zastrzeżeniem?