Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czy mieszka na strychu czy też w piwnicy, wchodzę bez żadnych przeszkód; rozumiesz, generale: Rozkaz generała dywizyi! zastaję go w gabinecie lub gdzieindziej, przedstawiam mu swój papier i, gdy on odpieczętowuje kopertę, zabijani go tym oto sztyletem, ukrytym w rękawie.
— Tak, ale ty i twoi ludzie?
— O! oddajemy się pod opiekę Boga! bronimy Jego sprawy, niechże On się o nas niepokoi.
— No, widzisz, pułkowniku — rzekł Cadoudal — to wcale nie takie trudne. Na koń, pułkowniku! Szczęść Boże, Serce Królewskie!
— Którego konia mam dosiąść? — spytał Roland.
— Którego zechcesz; oba są równie dobre; a Każdy ima w olstrach parę świetnych pistoletów angielskich.
— Nabite?
— I dobrze nabite, pułkowniku; tej roboty nie powierzam nikomu.
— A zatem, na koń.
Młodzieńcy usadowili się na siodle i skierowali się na drogę, prowadzącą do Vannes. Cadoudal służył za przewodnika Rolandowi, a Złoty Sęk, generał major armii, jak go nazwał Jerzy, dążył o jakie dwadzieścia kroków w tyle.
Przybywszy na kraniec wioski, Roland utkwił wzrok przed siebie, wpatrując się bystro w drogę, która ciągnie się prosto, jak sznur, od Muzillac’u do Trinité.
Droga, zupełnie odsłonięta, wydawała się całkowicie pusta.
W ten sposób ujechali mniej więcej pół mili.
Poczem Roland spytał:
— Ale, u dyabła, gdzież są twoi ludzie, generale?
— Po naszej stronie prawej i po lewej, przed nami, za nami.
— Lubisz żartować, generale! — rzekł Roland.