Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze, dobrze, generale! skoro tylko będą msze, niczego więcej nie żądam; mam swój plan.
— Kiedyż w drogę?
— Nocy dzisiejszej.
— Kiedy żyć przestanie?
— Jutro.
— Idź i niechaj trzystu ludzi będzie gotowych do wyruszenia ze mną za pół godziny.
Serce Królewskie wyszedł tak spokojnie, jak wszedł.
— Widzisz, pułkowniku — rzekł Cadoudal — takim to ludziom rozkazuję; czy twój pierwszy konsul, panie de Montrevel, jest równie dobrze obsłużony, jak ja?
— Przez niektórych ludzi niewątpliwie.
— A więc ja nietylko przez niektórych, ale przez wszystkich.
Pobożny wszedł i skierował na Jerzego pytające spojrzenie.
— Tak — odpowiedział Jerzy jednocześnie głosem i głową.
Pobożny wyszedł.
— Nie widział pan ani jednego człowieka, dążąc tutaj? — rzekł Jerzy.
— Ani jednego.
— Zażądałem trzystu ludzi w ciągu pół godziny i za pół godziny będą tutaj; gdybym zażądał pięciuset, tysiąca, dwóch tysięcy, byliby równie prędko gotowi.
— Ale — rzekł Roland — ma pan, pod względem liczby przynajmniej, granice, których pan przekroczyć nie może.
— Pan chce wiedzieć, jaka jest moja rzeczywista siła? nic prostszego; nie powiem panu tego sam, pan by mi nie uwierzył; ale chwilkę... każę panu powiedzieć.
Otworzył drzwi i zawołał:
— Złoty Sęk!
W dwie sekundy później ukazał się Zloty Sęk.