Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeczył! Słowem, to ty strzelasz z pistoletu do złodziei, gdy mężczyźni się boją?
— Tak, to ja, generale; ale na nieszczęście, ten tchórz konduktor nabił swoje pistolety tylko prochem; inaczej byłbym zabił przywódcę.
— A więc ty się nie bałeś?
— Ja? nie — odparło dziecko — ja się nigdy nie boję.
— Powinnaby pani nosić imię Kornelii — rzekł Bonaparte, zwracając się ku pani de Montrevel, opartej na ramieniu Józefiny.
Poczem rzekł do dziecka:
— To dobrze, zaopiekujemy się tobą; czem chcesz być?
— Najpierw żołnierzem.
— Jakto, najpierw?
— Tak; a później pułkownikiem, jak mój brat, i generałem, jak mój ojciec.
— Nie będzie to zatem moja wina, jeżeli nim nie zostaniesz — rzekł pierwszy konsul.
— Ani moja — odparło dziecko.
— Edwardzie! — zawołała pani de Montrevel przestraszona.
— Nie zechce pani chyba strofować go za to, że dał dobrą odpowiedź?
Wziął chłopca, podniósł do wysokości swojej twatwarzy i ucałował go.

— Zje pani obiad z nami — rzekł — a wieczorem Bourrienne, który był u pani w hotelu, zainstaluje panią przy ulicy de la Victoire, gdzie pozostanie pani do powrotu Rolanda, który poszuka pani mieszkania według własnego upodobania. Edward wstąpi do szkoły wojskowej[1], a ja wydam zamąż córkę pani.

  1. Była to szkoła wojskowa de la Flèche, zwana wówczas powszechnie la prytanée i tak nazywał ją też w tej rozmowie Napoleon. (.Przyp. tióm.).