Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, generale; ale te dwa strzały z pistoletu...
— To co?
— Dał mój syn.
— Syn pani! ależ pani syn jest w Wandei.
— Roland, tak; ale Edward jest ze mną.
— Edward! co to jest Edward?
— Brat Rolanda.
— Mówił mi o nim; ależ to dziecko!
— Nie ma jeszcze lat dwunastu, generale.
— I to on dał te dwa strzały z pistoletu?
— Tak, generale.
— Dlaczego nie przyprowadziła mi go pani?
— Jest ze mną.
— Gdzie?
— Zostawiłam go u pani Bonaparte.
Bonaparte zadzwonił, poczem wszedł woźny.
— Powiedz Józefinie, żeby przyszła z dzieckiem.
Poczem, chodząc po gabinecie:
— Czterech mężczyzn — szeptał — i dziecko daje im przykład odwagi! I ani jeden z tych bandytów nie został zraniony?
— Nie było kul w pistoletach.
— Jakto, nie było kul?
— Nie: pistolety należały do konduktora, który był o tyle ostrożny, że nabił je tylko prochem.
— Dobrze, dowiemy się jego nazwiska.
W tejże, chwili drzwi się otworzyły i ukazała się pani Bonaparte, trzymająca chłopca za rękę.
— Pójdź tutaj — rzekł Bonaparte do dziecka.
Edward zbliżył się bez wahania i złożył ukłon wojskowy.
— A więc to ty strzelasz z pistoletu do złodziei?
— Widzisz, mamo, że to złodzieje? — przerwał chłopiec.
— Naturalnie, że to złodzieje; niechby mi kto za-