Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę ponownie, żeby mu pan wybaczył, ale zostaliśmy przyaresztowani w drodze.
— Jakto, przyaresztowani?
— Tak.
— Przez złodziei?
— Niezupełnie.
— Proszę pana — spytał Edward — czy ludzie, którzy zabierają pieniądze innych, nie są złodziejami?
— Na ogół, drogie dziecko, tak ich nazywają.
— A widzisz, mamo!
— Edwardzie, cicho bądź, proszę cię bardzo.
Bourrienne rzucił spojrzenie na panią de Montrevel i z wyrazu jej twarzy wywnioskował, że przedmiot rozmowy był jej niemiły; nie nalegał więc dłużej.
— Ośmielam się przypomnieć pani — rzekł — że otrzymałem rozkaz zaprowadzenia pani do Luksemburgu, jak miałem już zaszczyt pani oznajmić, i dodaję, że czeka tam na panią pani Bonaparte.
— Poproszę pana zatem tylko o czas na zmianę sukni i ubranie Edwarda.
— A jak długo będzie to trwało? Czy pół godziny wydaje się panu za dużo?
— O! nie, a gdyby pół godziny wystarczyło pani, uważałbym, że to żądanie jest bardzo rozsądne.
— Niech pan będzie spokojny, wystarczy.
— W takim razie — rzekł sekretarz, składając ukłon — idę jeszcze coś załatwić i wracam za pół godziny, gotów na rozkazy pani.
— Dziękuję panu.
— Proszę mi nie brać za złe, jeśli będę punktualny.
— Nie każę panu czekać.
Bourrienne wyszedł.
Pani de Montrevel ubrała najpierw Edwarda, następnie siebie i, gdy Bourrienne zjawił się ponownie, była już gotowa od pięciu minut.