Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Istotnie, i nie rozumiem wobec listu, jaki do mnie napisał...
— Człowiek strzela, a pierwszy konsul kule nosi — odparł, śmiejąc się, nieznajomy. — Pierwszy konsul rozporządził synem pani na dni kilka i przysłał mnie, żebym w jego zastępstwie panią powitał.
Pani de Montrevel złożyła ukłon.
— A mani zaszczyt mówić z...? — zapytała.
— Z obywatelem Fauveletem de Bourrienne’m, jego pierwszym sekretarzem.
— Zechce pan podziękować w mojem imieniu pierwszemu konsulowi — odpowiedziała pani de Montrevel — i wyrazić mu łaskawie mój głęboki żal, że nie mogę mu podziękować sama.
— Ależ nic łatwiejszego, szanowna pani.
— Jakto?
— Pierwszy konsul rozkazał mi, bym panią przyprowadził do Luksemburgu.
— Mnie?
— Panią i syna.
— Ach! zobaczę generała Bonapartego, zobaczę generała Bonapartego — zawołał chłopiec — co za szczęście!
I zaczął skakać z radości, klaszcząc w dłonie.
— Spokojnie, spokojnie, Edwardzie! — strofowała pani de Montrevel.
Poczem, zwracając się do Bourrienne’a:
— Niech mu pan wybaczy — rzekła — to dzikus z gór Jury.
Bourrienne wyciągnął rękę do chłopca.
— Jestem przyjacielem twojego brata — rzekł czy zechcesz mnie ucałować?
— Z największą chęcią, panie — odparł Edward — bo pan nie jest złodziejem.
— Nie, nie. mam nadzieję odparł, śmiejąc się, sekretarz.