Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opinię. Nie powinien pan myśleć o powrocie do Francyi: musiałbyś pan kroczyć poprzez setki tysięcy trupów. Poświęć swój interes spokojowi i szczęściu Francyi; historya będzie o tem pamiętała. Nie jestem bynajmniej nieczuły na nieszczęścia rodziny pańskiej i z przyjemnością się dowiem, że masz pan koło siebie wszystko, co może się przyczynić do spokoju na wygnaniu.

Bonaparte“.

I, pieczętując list, napisał adres: „Do pana hrabiego Prowancyi“ poczem oddał go Morganowi.
Po chwili zawołał Rolanda.
— Generale? — zapytał młody oficer, ukazując się w tejże chwili.
— Odprowadź pana aż do ulicy. Dotąd odpowiadasz za niego.
Roland skłonił się, przepuścił naprzód Morgana, który, zanim wyszedł, rzucił ostatnie spojrzenie na Bonapartego.
Bonaparte stal nieruchomy, milczący, z rękami skrzyżowanemi, z okiem utkwionem w sztylet.
Przechodząc pzez pokój Rolanda, naczelnik towarzyszy Jehudy wziął płaszcz i pistolety. Gdy wkładał je za pas, Roland zwrócił się doń:
— Zdaje się, że obywatel pierwszy konsul pokazał panu sztylet, który mu dałem.
— Tak — odparł Morgan.
— I poznałeś go pan?
— Nie ten specyalnie... nasze sztylety są jednakowe.
— Otóż powiem panu — zawołał Roland — skąd on pochodzi.
— Aha!... a skąd?
— Z piersi jednego z mych przyjaciół, którego pańscy towarzysze chcieli zasztyletować.
— Być może — odparł niedbale Morgan. — Ale pański przyjaciel musiał się na tę karę narazić.