Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozsądkiem największym we Francyi, obywatelu Morganie, jest odwaga.
— Moja obecność u ciebie, generale, wskazuje, iż jestem tego samego zdania.
Bonaparte zwrócił się do Rolanda:
— Pozostaw nas samych.
— Ależ, generale — zaoponował Roland.
Bonaparte zbliżył się doń i cichutko rzekł:
— Rozumiem. Ciekawy jesteś, co ten tajemniczy człowiek może mieć mi do powiedzenia. Bądź spokojny, dowiesz się.
— Nie o to mi chodzi... lecz, jeśli to jest zabójca?
— Wszak zapewniłeś mię, że nie. Zostaw więc nas.
Roland wyszedł.
— Otóż jesteśmy sami — rzekł pierwszy konsul.
Morgan, nic nie mówiąc, wyjął list z kieszeni i oddał go generałowi.
Generał obejrzał list: był adresowany do niego, miał pieczęć z trzema liliami Francyi.
— A to co?
— Przeczytaj, obywatelu.
Bonaparte list rozpieczętował i poszukał zaraz podpisu.
— „Ludwik“ — rzekł.
— „Ludwik“ — powtórzył Morgan.
— Co za Ludwik?
— Ludwik Bourbon, przypuszczam.
— Hrabia Prowancyi, brat Ludwika XVI?
— No i Ludwik XVIII od chwili śmierci Delfina.
Bonaparte znowu popatrzał na nieznajomego; widoczne było bowiem, że nazwisko „Morgan“ było tylko pseudonimem.
Poczem odczytał list tej treści:

„3 stycznia 1800.

„Jakiekolwiek byłoby zachowanie się ludzi takich,