Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rosną szybko. Siedmioletnia dziewczynka jest już starą kurtyzaną.
Roland potrząsnął głową.
— Cóż tam takiego? — zapytał Bourrienne.
— Nie sądzę, aby generał chciał zostać dyrektorem. Pomyśl tylko. Pięciu królów Francyi — to nie dyktatoryat, to cały zaprząg.
— Czy myślisz — zapytał Roland — że będziemy się bili?
— Być może.
— No to może uda mi się zginąć, czego bardzo pragnę. Lecz gdzież generał?
— U pani Bonaparte. Czyś kazał oznajmić mu swój przyjazd?
— Nie, chciałem pierw widzieć się z tobą... Ale poczekaj. Zdaje mi się, że to jego kroki.
W tej samej chwili w drzwiach ukazał się ten sam mężczyzna, który w Awinionie odegrał swą rolę incognito, ubrany w malowniczy mundur dowódcy armii egipskiej.
Bonaparte, ujrzawszy młodzieńca, zawołał z radością w głosie:
— To ty, Rolandzie! Mój wierny Rolandzie! Wzywam cię, a już jesteś. Witam cię.
I wyciągnął dłoń do młodego człowieka, a z nieznacznym uśmiechem zapytał:
— Co robisz u Bourrienne’a?
— Czekam na generała.
— A czekając, gadacie jak stare baby.
— Tak jest, generale! Pokazywałem mu twe wezwanie na 16-go brumaire’a.
— Napisałem 16-go czy 17-go?
— 16-go, generale. 17-go byłoby za późno.
— Dlaczego?
— Jeśli, jak mówi Bourrienne, są wielkie projekty na 18-go.