Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ły i stanął w nich młody oficer w mundurze adjutanta.
Sekretarz podniósł głowę i na twarzy jego odbiła się żywa radość.
— Jesteś nareszcie, Rolandzie! — zawołał. — Generał czeka na ciebie z niecierpliwością. Czy przyjeżdżasz sam z siebie, czy też jesteś wezwany?
— Wezwany.
— Przez kogo?
— No, przez samego generała.
— Specyalną depeszą?
— Własnoręczną; masz — czytaj.
Roland wyjął papier, zawierający dwa wiersze dobrze znanego Burrienne’owi pisma. Te dwa wiersze brzmiały:
„Wyjeżdżaj i bądź w Paryżu na 16 brumaire’a. Jesteś mi potrzebny“.
— Tak — bąknął Bourrienne — zdaje mi się, że to będzie 18-go.
— Osiemnastego. Ale co?
— Kiedy sam nie wiem. Człowiek ten — znasz go przecie — nie lubi się wywnętrzać. Co będzie 18-go — tego nie wiem. Wiem tylko, że coś będzie.
— Ale co przypuszczasz?
— Zdaje mi się, że chce zostać dyrektorem na miejsce Sieyes’a, a może prezydentem na miejsce Gohiera.
— Ślicznie! A konstytucya roku trzeciego?
— Cóż tu ma konstytucya?
— Przecież derektorem można być, mając lat czterdzieści, a generałowi brak akurat dziesięciu lat.
— Hm! tem gorzej dla konstytucyi. Pogwałcimy ją — Jeszcze za młoda, Bourrienne! Nie gwałci się dzieci siedmioletnich.
— W ręku obywatela Barrasa, mój kochany, dzieci