Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

generałowi po 4 tysiącach, lat: „Żołnierze. Z wyżyn tych pomników patrzy na was czterdzieści stuleci!“ — Doprawdy, chciałbym w tej chwili spotkać wiatrak, aby z nim walczyć.
I Roland wybuchnął po tej tyradzie swym zwykłym śmiechem, prowadząc gościa w kierunku zamku.
Sir John zatrzymał go.
— Czy niema nic do obejrzenia w mieście poza tym kościołem?
— Dawniej — odparł Roland — mógłbym cię zaprowadzić do podziemi książąt Sabaudzkich. Poszukalibyśmy jedno przejście podziemne, na milę prawie długie, które się łączy, jak mówią, z grotą z Ceyzeriat. Chodźmy...
— A dokąd pójdziemy?
— Nie wiem doprawdy... Przed dziesięciu laty zaprowadziłbym cię do turgarni pulard breskich, cieszących się sławą europejską. Podczas teroru zakład zamknięto. Kto jadł pulardę, uważany był za arystokratę. A znasz tę zwrotkę braterską:
„Ah ça ira, ça ira, les aristocrates à la lanterne!
Po upadku Robespierre’a otwarto go ponownie. Lecz od 18 fruktidora nakazano chudnąć nawet kurom. Chodźmy jednak. Pokażę ci coś innego — plac, na którym ścinano tych, co jadali pulardę.
— Cóż to, nie jesteś republikanienem? — zapytał sir John.
— Ja? Ależ uważam się za doskonałego republikanina. Gotów jestem spalić sobie rękę, jak Mucius Scevola, lub skoczyć w przepaść, jak Curtius dla zbawienia rzeczypospolitej. Ale nie lubię śmieszności. Zgadzam się na konstytucyę z r. 1791. Ale uważam, że za daleko posunął się taki Hérault de Séchelles, który zażą-