Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w tym wieku i zostawić coś po sobie. Wiem jednak, że umrę, jak żyłem, smutny, ponury dla innych, nieznośny dla samego siebie. Tyś szczęśliwy, Rolandzie. Masz rodzinę, sławę, młodość i nawet — co nie zawadza i mężczyźnie — urodę. Nic ci nie brakuje do szczęścia.
Powtarzam: jesteś szczęśliwy, bardzo szczęśliwy.
— No, dobrze — odparł Rolad — zapominasz jednak, milordzie, o moim anewryzmie.
Sir John popatrzał na młodzieńca wzrokiem niedowierzającym. Istotnie bowiem Roland wyglądał na zupełnie zdrowego.
— Oddaj mi swój anewryzm za milion dochodu, Rolandzie — odrzekł z głębokim smutkiem lord Tanlay. — Ale daj mi wrazi z anewryzmem tę matkę, która płakała z radości, żeś powrócił, tę siostrę, która zazasłabła ze szczęścia na twój widok, to dziecko, które rzuca ci się na szyję, ten zamek, tę rzekę, ładne wioski. Daj mi swój anewryzm, Rolandzie, śmierć za trzy, dwa lata, za rok, za pół roku, ale daj mi sześć miesięcy swego życia tak bogatego i tak urozmaiconego, tak słodkiego i tak sławnego, a będę się miał wówczas za człowieka szczęśliwego.
Roland wybuchnął właściwym sobie śmiechem nerwowym.
— Oho! Oto turysta, Żyd wieczny tułacz, wiecznie błądzący, który nigdzie się nie zatrzymuje, nic nie ocenia i nie pogłębia, sądzi rzeczy na zasadzie wrażeń, nie otwierając drzwi tych klatek, gdzie są zamknięci waryaci, zwani ludźmi, powiada: Za tym murem są szczęśliwi! Otóż mój drogi, ta rzeka, te łąki, te piękne wioski, ten Eden!... Zaludniają je ludzie, którzy mordują się wzajemnie. W dżunglach Kalkuty, w puszczach Bengalu niema dzikszych i bardziej krwiożerczych tygry-