Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/709

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roger ukłonił się.
— Nie liczyłeś dziś na mnie, nieprawdaż? — rzekła znowu Sylwandira, pozwalając sobie téj saméj przyjemności. jakiej doznaje kot igrając z myszą, nim ją ma udusić.
— Nie, istotnie, — rzekł Roger.
— Tak, sądziłeś że jestem w Konstantynopolu, w Kairze, lub co najmniej w Tripoli; lecz kochałam cię tak, mój drogi, że nie mogąc znieść twojéj nieobecności, uchwyciłam skwapliwie piérwszą, jaka mi się nadarzyła sposobność powrócenia do Francyi.
— Jesteś zbyt dobrą, — pomruknął Roger.
— Lecz jak nagrodzoną zostałam za tg miłość? Przybywszy, pytam się o ciebie, powiadają mi, że masz pojąć drugą żonę, i że dziś, dziś właśnie żenisz się; a czy wiész, że ja jestem zazdrosną, niewdzięczniku!