Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się i fatalny posłaniec wszedł z miną jeszcze grzeczniejszą, jeszcze pokorniejszą jak wczoraj.
Przedewszystkiem obrzucił badawczém spojrzeniem cały pokój.
— Jesteś pan sam? — zapytał.
— Zobacz, — rzekł d’Anguilhem.
Nieznajomy powtórzył przegląd z tą samą skrupulatnością jak piérwszą razą, poczém zbliżył się do Rogera, który siedział na krześle, blady jak winowajca skazany na śmierć.
— No, jakże, panie kawalerze, — rzekł tajemniczy człowiek, — czy namyśliłeś się?
— Więcéj jeszcze, mój panie, — rzekł Roger, — gdyż rozwiązałem zagadkę; możem przeto mówić otwarcie i ukończyć prędko układy.
— To jest mojem najgorętszém życzeniem, panie kawalerze, — odrzekł nieznajomy kłaniając się.