Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i powóz ruszył galopem. Z swojéj strony Cretté, d’Herbigny i Roger wskoczyli żwawo do swojéj karety, i konie uniosły ich w największym pędzie.
— Kochany kawalerze, — rzekł margrabia, — proszę cię o twoję przyjaźń, i ofiaruję ci z całego serca swoję.
— I ja także, — rzekł d’Herbigny.
— Nie zasłużyłem na tyle względów, — odrzekł kawaler.
— Rogerze, Rogerze, — rzekł margrabia, — wiész już, że nie masz się nigdy odzywać w ten sposób. Do pioruna, jak mię ręka boli.
— Biédny Tréyille, — rzekł d’Herbigny, — winienem mu był dwieście pistoli.
— Cóż chcesz, mój kochany, — rzekł margrabia, — rachunek pokwitowany.
I wszyscy trzej powrócili do mieszkania margrabiego de Cretté, zkąd d’Herbigny i Roger wyszli dopiéro w nocy.