Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

położył głowę na dłoni, i zaczął myśléć o Konstancyi, o rodzicach, o szczęściu, jakiego kosztował w domowém zaciszu, a które teraz dopiero nauczał się oceniać; następnie napisał kilka stronnic do Konstancyi, do ojca i do matki, płacząc przytém coraz rzewniéj w miarę jak pisał.
Wypłakał się tak szczérze, że mu nareszcie łez zabrakło; zresztą pogoda była prześliczna: słońce rzucało przez szyby okna wielki promień światła, w którym ulatywały milijony atomów; śmierć nie wydaje się tak brzydką i smutną w czas pogodny: uważano, że daleko więcéj było ludzi odważnych w sierpniu aniżeli w grudniu.
Roger otrząsnął się przeto z przykrych wrażeń, wziął szpadę margrabiego i dobył ją z pochwy: ciężyła zaledwie tyle w jego silnéj dłoni, co zwyczajny floret. Sprobował nią kilka rozmaitych pchnięć naprzeciwko ściany, przekonał się z ukon-