Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i sztywnym, widział matronę pełną kaprysów, z okiem przyćmioném, głosem piskliwym, a wokoło téj przyjemnéj pary, tuzin zuchwałych lokai. Jedna rzecz tylko pocieszała kawalera d’Anguilhem, to jest, że starcy zawsze trącą nieco prowincyjalizmem, nawet w Paryżu.
Lecz wszedłszy do pałacu, wbrew temu czego się spodziewał, ujrzał z pół tuzina rasowych koni, przystrojonych najmodniéj, trzymanych przez służących w rozmaitych liberyjach, lecz w ogóle świetnych i wesołych, tak, że widocznie i konie i ludzie należeli do młodych paniczów żyjących w wielkim świecie, stosujących się ściśle do mody; to wszystko, jeszcze większéj niespokojności nabawiło Rogera, aniżeli stare familijne portrety, które spodziewał się ujrzéć.
Szwajcar stał w bramie, w trójrożnym kapeluszu nagłowie, szerokim temblakiem przez ramię i laską w ręku, odga-