Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ojców, co ich odwiedzać przychodzili, o których rozmawiali ze sobą, których wreszcie wspominali, jeśli ich już niestało; ja zaś ojca nie miałem. W tem Cała różnica, ależ ta różnica była raczej nieszczęściem niż zbrodnią!
Od tego dnia przezwano mnie Filipem Orleańskim i nazwa ta zestawiona z imieniem Felicyi posłużyła za przedmiot do najobelżywszych żartów.
Teraz, gdy przypominam sobie wyrażenia, znaczenie których było wówczas niezrozumiałem dla mnie, a których dziecięce owe wyobraźnie splamione przedwcześnie pożądliwą ciekawością, używały odnośnie do mnie, wyrażenia, których mężczyźni w pewnym wieku nie użyją nigdy między sobą, choćby w uniesieniu, gniewie, a nawet i po pijanemu; plugastwa językowe, zrzadka chyba spotykane na rogatkowych przedmurzach; zapytuję siebie jaki to tajemniczy a potężny wróg Stwórcy śmie tak kalać usta, serce i umysł; młodziutkich istot, zaledwie wyszłych z rąk Jego, nieodłącznych jeszcze v od dziewiczego przyrody łona.
Dziwi nas demoralizacya, zepsucie sceptycyzm dzisiejszych czasów! Wejdźmy do pierwszej lepszej szkoły, dotknijmy tej pozornej młodzi, dobądźmy na wierzch brudny osad jej wnętrza, zbadajmy te męty, a przestaniemy się dziwić. Źródło jest oddawna zatrute, a wszakże nie będąc dzieckiem, człowiekiem się nie zostaje.
Dzięki temu przezwisku i temu imieniowi mogłem być najohydniej policzkowany w każdej