Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwili na każdego śmiertelnika, który od życia zażądał więcej niż ono dać może, i który go pokaleczonego i beznadziejnego, wyrzucają daleko przez ja pomost nawy. Słowem, serce u mnie wysuszyło umysł i wskutek nadmiaru uczucia wpadłem w jałowość duchową. Napróżno młodzież zajmująca się mną żywo, nie przestawała nalegać na mnie.
— I cóż, mistrzu, — mówili, — jakiemże nowem dziełem nas obdarzysz? Czekamy na nie. Chcielibyśmy jaknajpredzej widzieć cię w chwili tworzenia.
Tłómaczyłem im naówczas, że miałem mozolną pracę, że trzeba wprzód dobrze sformułować by wykonać. Wyłuszczałem im moje teorye o sztuce, przerzuciłem się na pole estetyki. Wyznawałem się ośmielonym tylą wielkich rzeczy, które na każdym kroku wzrok mój olśniewały; upraszałem o pozwolenie nabrania tchu przed takiem mnóztwem cudów. Taiłem przed nimi prawdę o ile się dało. Następnie z kolei szedłem do nich. Słuchałem jak nieśmiało zwierzali mi pomysły swoje; przeglądałem szkice, które pokazywali ze wzruszeniem, przywodzącem mi na pamięć własną młodość moją, tak jeszcze blizką, a już tak daleką. Próbki ich były niedoskonałe, lecz mieli młodą wiarę. Wierzyli w przyszłość. Życie ich nie było zaparte niczem, prócz niewielkich przeszkód materyalnych. I ja znałem nędzę. Wiedziałem i powtarzałem im nieraz jak łatwo się ją przebywa przy pomocy dobrej woli. Zresztą byłem gotów dopomódz im jeśliby chcieli, i kassa moja stała dla nich otworem, lubo nie myśleli z niej