Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w domu, żona albo dziecko, Amfitryon mógłby wprawdzie przekonać się, że go oszukano i słusznię się obrazić. Przytem, to nie żarty. Choroba, uchowaj Boże, gotowa się jeszcze przyplątać.
Tak samo i ja rozmyślałem, w dniu 29 sierpnia, od ósmej do dziesiątej wieczorem, stojąc przed tłómoczkiem podróżnym, który Iza upakować kazała, z przezornością dobrej gospodyni. Spoglądałem na strzelbę w skórzanym futerale, na myśliwskie przybory, i na psa, którego umyślnie na kilka dni przedtem nabyłem, dla przyzwyczajenia do siebie, wpuszczałem do pokoju.
— Stanowczo nie pojadę, — ozwałem się nagle; — zaraz napiszę do p. de Merfi.
— Już zapóźno — zaoponowała Iza.
— Dopiero dziesiąta, a on nigdy przed dwunastą nie wraca.
— Będzie niegrzecznie.
— Tem gorzej.
— Zabawiłbyś się.
— Ani trochę.
— To cię rozerwie. Jedźże leniuchu! Gdy się raz wybierzesz, sam będziesz kontent.
— Daj mi papiery i pióra.
— Służący śpi. Powiedziałam mu, że już niepotrzebny.
— Zadzwoń.
Mówiłem zaś do siebie:
— Jeżeli służący śpi, Pojadę na polowanie.