Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się tylko własną ochotą. Doszło do tego, że wcieliła się w pracę moją, w myśli moje, w życie moje. Nieustanna gadanina jej matki nie zdawała mi się już niemiłą. Zwolna poczynałem nawet w niej smakować, jak w owych wschodnich Melopeach, co to zrazu zdają się rażące i fałszywe, a których rytm monotonny stopniowo ogarnia cię, kołysze, chrapliwą swą harmonią wywołując ci z mózgu same niejasne, oderwane myśli. Nie próbowałem już wyjaśniać sobie uczuć, jakie dziewczę to budziło we mnie; oddałem im się cały, jak dziecko, jak artysta. Tak mi było dobrze przy! niej, jak dobrze może być na słońcu; w piękny dzień kwietniowy. Obecność jej wlewała we mnie tę pełnią siły, którą tak rzadko czujemy w sobie, a kiedy to wszystkie własne cielesne i duchowne działają w ustawicznej równowadze. Serce moje i umysł olbrzymiały dosłownie pod tym nowym wpływem. Zostawszy sam uczuwałem gwałtowną potrzebę ruchu, chodzenia godzinami całemi.
Wtedy zachodziłem po matkę i wyciągałem ją na jaki spacer szalony, po którym wstępowaliśmy do restauracyi. Tam fundowałem dla niej obiad, częstowałem wybornem winem jak dobrego koleżkę, mówiłem o przyszłości, o sztuce, o pięknie; potem odprowadzałem ją do domu, a wyciskawszy ile się tylko dało, biegłem spać wesoły, mni budząc się aż rano. O jedenastej Babuszka z córką przychodziły, i uroczy dzień wczorajszy powtarzał się w całości. Parę razy matka opowiadała aneg-