Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Henryk aby go obudzić, trzy razy pociągnął za rękę, przyczem mocno zawołał:
— Chicot.
Gaskończyk roztworzył oczy.
— Mój przyjacielu — rzekł król — jak możesz spać, gdy twój pan jest dręczony bezsennością?...
— A! mój Boże!... — zawołał Chicot — jakby nie poznawał króla — czy Najjaśniejszy pan ma niestrawność?...
— Chicot, mój przyjacielu — mówił Henryk, to ja... Ja, Henryk.
— Aha!... zapewne mój synku, bekasów strawić nie możesz. Wczoraj mówiłem ci kochanku, że jesz za wiele.
— Nie, mój drogi — zaledwie ich skosztowałem.
— To chyba cię otruli... Co u licha!... czegoś tak blady, Henryku?...
— Mam maskę na twarzy.
— Więc nie jesteś chory?...
— Bynajmniej.
— Dlaczegóż nie śpisz?...
— Jakiś mię smutek opanował.
— Kiedy kto smutny, to myśli, a tyś także powinien pomyśleć, że kiedy się kogo budzi o drugiej rano, to chyba podarunek mu się przynosi... Cóżeś mi przyniósł?...
— Nic, mój drogi, tylko przyszedłem z tobą pogadać.
— Tylko?...
— Alboż nie dosyć?... Czy wiesz, Morvilliers wczoraj był na moim dworze.
— Bardzo dobrą miałeś kompanję... A poco przybył!...
— Żądał posłuchania.
— Otóż ten człowiek żyć umie; on wcale do cie-