Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój drogi, nie mów mi o mojej żonie! czy znam przysłowie: gdybyśmy ją znaleźli!
— Albóż nie jest w Nawarze!
— Dlatego ja tam nie jestem. Dreszczu mię tylko nabawiłeś, wsiadaj oto i jedzmy.
— Jedźcie, ja pójdę za wami; daremniebym wam przeszkadzał, albo wy mnie.
— A więc zamknij drzwiczki i czyń co ci się podoba — rzekł Henryk, a potem dodał do woźnicy.
— Jedz, gdzie wiesz.
Kolasa oddaliła się powoli, za nią szedł d‘Aubigne, który chociaż gromił króla, czuwał nad nim troskliwie.
Odjazd ten uwolnił Chicota z kłopotu, albowiem d’Aubigne nie należał do ludzi, którzy podsłuchującym pozwalają żyć bezkarnie.
— Nie wiem, czy Walezjusz powinien o tem wiedzieć!... — mówił Chicot wychodząc z pod ławy.
I wyprostował się, wyciągając ścierpnięte nogi.
— Co mu z tego przyjdzie — mówił dalej — żeby wiedział o dwóch mężczyznach, którzy ukrywają ciężarną kobietę. Na honor, to byłoby podle. Nie, ani słowa o tem nie wspomnę, bo na tem nikt nie straci.
Chicot podskoczył wesoło.
— Jak pięknie patrzeć na kochanków!... — mówił dalej — ale d‘Aubigne ma słuszność, że jak na króla „in partibus“ zanadto tych miłostek. Rok temu, dla pani de Sauve przyjechał do Paryża; dzisiaj, pilnuje mdlejącej kobiety; a przecież naprawdę myśli o tronie. Jakkolwiek bądź, pewny jestem, że on im kiedyś figla wypłata. Na honor, ani słowa nie pisnę o tem, com widział i słyszał.
W tym czasie tłum pijany przechodząc krzyczał: Vivat Liga! śmierć hugonotom, na stos hugenotów!...