Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chicot widział, że woźnica drzemie na koźle i zobaczył w kolasce kobietę, czekającą na kogoś niecierpliwie, bo wciąż wyglądała okienkiem.
Obejrzał się raz jeszcze i przekonał, że kolaska oczekiwała na dwóch mężczyzn.
Korzystając więc z ciemności, wsunął się pod ławę, na której dwa razy w tygodniu przekupnie rozkładali produkty żywności.
Ławka ta stała pod domem.
Zaledwie wślizgnął się pod nią, aliści przybyli owi mężczyźni i trwożni, zatrzymali się przy koniach.
Jeden z nich obudził woźnicę, trącając go po ramieniu, drugi niecierpliwszy, trącił go szpadą.
— Aha!... — rzekł Chicot — to są moi rodacy i teraz się nie dziwię, że poczęstowali po ludzku Gorenflota, który klął Gaskończyków.
Młoda kobieta, poznawszy tych, których oczekiwała, śmielej wychyliła się z kolaski.
Chicot dostrzegł wyraźnie, że miała może dwadzieścia dwa lato, była piękna lecz blada, że miała włosy jasno-blond, oczy czarne i rękę cudownej białości.
Gdyby to było w dzień, z postawy jej mógłby był wnieść, że była cierpiącą i że zbyteczna okrągłość zdradzała jej tajemnicę.
Dwóch mężczyzn zbliżyło się do kolaski i samo z siebie wynika, że stanęli między nią, a ławką, pod którą siedział Chicot.
Wyższy z nich ujął rękę kobiety i kładąc nogę na stopień kolaski rzekł:
— Jakże ci jest, moja droga.
Kobieta odpowiedziała smutnym uśmiechem i pokazała flaszeczkę do cucenia.
— Jeszcze słaba... Bardzoby mi była przykra twoja choroba, gdybym nie był jej przyczyną.