Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trefniś króla, miał swoje znaczenie, tutaj może być zgubionym. Cofnął się więc, i wcisnął w konfesjonał, pod filarem.
— Przytem — mówił do siebie Chicot — gdyby mię poznano, zgubię nietylko siebie, ale i mojego nierozważnego pana, którego kocham, zapewne, lepiejby było powrócić pod „Róg obfitości“, ale to niepodobieństwo.
Tak rozumując, coraz bardziej wciskał się w konfesjonał.
— Czy już niema nikogo? — zawołał mały mnich — bo drzwi się zaraz zamyka.
Żaden głos nie odezwał się. Chicot wyciągnął szyję i ujrzał kaplicę pustą; trzech tylko zakapturzonych mnichów stało na środku nawy.
— Dobrze — pomyślał — niech tylko okien nie zamkną, dam sobie radę.
— Obejrzyjmy kościół — rzekł mały mnich kobiecym głosem, do brata furtjana.
— A!... przeklęty — mówił Chicot do siebie — może mi być ciepło.
Furtjan zapalił świecę, i począł z małym mnichem obchodzić kościół.
Nie było chwili do stracenia.
Furtjan, ze świecą, szedł w kierunku Chicota i mógł go łatwo odkryć.
Schylił się więc, aby nie dojrzano jego głowy.
Furtjan i mały mnich przeszli mimo.
— Cóż u licha! — myślał, — czy tych trzech mnichów i ten mały zamierzają nocować w kościele!... Niech tylko wyjdą, a postawię krzesła na ławkach, jak Pelion na Ossie i wyjdę oknem.
— Tak, oknem — powtórzył Chicot — ale z okna wyjdę na dziedziniec, a to przecież nie ulica.