Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzając na krześle — postępujesz, witasz słuchaczy i mówisz...
— Nie, ja nic nie mówię, moi przyjaciele będą mówili.
— Co będą mówili przyjaciele?...
— Przyjaciele powiedzą: Wyborna twoja mowa, bracie Gorenflot, braciszku Gorenflot.
I z pieszczotą kilkakroć powtórzył swoje nazwisko.
— Śliczne masz nazwisko — rzekł Chicot — ciekawym co też powie — dodał pocichu.
— Zaczynam...
Podniósł się, zamknął oczy i oparł o mur, bo nie mógł ustać na nogach.
— No, jak zaczynasz?...
— Zaczynam: Bracia, najpiękniejszy to dzień dla naszej wiary...
Po owym najwyższym przymiotniku, Chicot widząc, że nic nie wydobędzie z mnicha, pozwolił mu gadać, co mu się podoba.
Gorenflot pozostawiony sam sobie, zrobił wyrazisty gest, odstąpił od muru i padł, jak długi.
— Amen — rzekł Chicot.
Jednocześnie dało się słyszeć mocne chrapanie.
— Dobrze — rzekł Chicot — otóż karp i wino skutkują. Zapewne będzie spał ze dwanaście godzin, więc można go rozebrać...
Wiedząc, że niema czasu do stracenia, Chicot rozwiązał mu ogórki, zdjął habit, położył go na rogóżce, głowę obwiązał serwetą i z habitem udał się do kuchni.
— Panie Bonhommet — rzekł — oto należność