Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Muszę iść na zgromadzenie.
— I nie zjesz ze mną kawałka karpia?
— A! mój drogi — mówił Gorenflot — jak widzę, mniej się znasz na potrawach, jak na trunkach. Panie Bonhommet, co to za zwierzę?
I wskazał na przedmiot sprzeczki.
Oberżysta spojrzał z zadziwieniem.
— Tak — mówił Chicot — pytają się co to za zwierzę?
— A! cóż u licha, to przecież pularda.
— Pularda!... — powtórzył zasmucony Chicot.
— Nawet z Mans — dodał Bonhommet.
— A co?... — zapytał Gorenflot.
— Jak widzę, myliłem się — rzekł Chicot. — Ale ponieważ jeść mi się chce, a grzeszyćbym nie chciał, mój bracie, pozwól, że tę pulardę nazwę karpiem
— Zmiłuj się...
— Czy chcesz, żebym zgrzeszył?
— Niech i tak będzie — zakończył Gorenflot, który jako dobry współbiesiadnik, upierać się nie umiał.
— Teraz — rzekł gaskończyk — za zdrowie nowo ochrzczonego karpia, możemy wypić...
— Za jego zdrowie?
— Tak.
— Zgoda.
I trąciwszy w nalane szklanki, wychylili je duszkiem.
— Panie Klaudjuszu — rzekł Chicot do gospodarza każ mi tego karpia wsadzić na rożen, wysmarować suto masłem i skoro się dobrze zarumieni, podać.
Gorenflot nie rzekł słowa, ale spojrzeniem a nawet kiwnięciem głowy potwierdził zlecenie.
— Teraz — mówił Chicot — ponieważ w niczem