Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co tam robisz mój bracie?... — mówił Gorenflot — przeczuwając chęć gaskończyka — co tam robisz?
— Jak widzisz, zamawiam sobie tego karpia, aby go kto inny nie zabrał. We wstępną środę, ubiegają się o podobne potrawy.
— Karp!... — rzekł ździwiony Gorenflot.
— Zapewne, że karp!... — odpowiedział Chicot — podsuwając pod nos zakonnika smaczny kąsek.
— A od jakiegoż to czasu karpie miewają dzioby?... zapytał zakonnik.
— Gdzie tu dziób? to pysk.
— A skrzydła?
— To płetwy?
— A pióra?
— To łuski, mój przyjacielu; jak widzę, upiłeś się.
— Ja pijany!... — zawołał Gorenflot — ja pijany! piłem tylko wodę i jadłem szpinak.
— To właśnie woda bije ci do głowy.
— A! przez Boga; oto gospodarz, niech i on powie.
— Co ma powiedzieć?
— Czy to jest karp, czy pularda?
— Niech sobie będzie co chce, tylko niech prędzej odkorkuje wino, bo chcę się przekonać czy dobre.
Gospodarz odkorkował i nalał Chicotowi pół szklanki.
Chicot mlasnął językiem.
— A!... — rzekł — cóż mi się zrobiło? zupełnie smak straciłem. Nie umiem powiedzieć, czy lepsze, czy gorsze od tamtego pod bramą Montmarte.
Oczy Gorenflota zajaśniały, zaglądając do szklanki, w której jeszcze kilka kropel zostało.