Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem lunatykiem — rzekł — a nie wiedziałem o tem.
— Lunatykiem!... co to znaczy....
— To znaczy, — odpowiedział mnich — że u mnie duch panuje nad materją do tego stopnia, iż kiedy ciało śpi, duch działa.
— Powiedz mi szczerze, czyś ty nie opętany?... Kto śpi i chodzi, mówi, gestykuluje, ma mowy w zgromadzeniu, to coś nienaturalnego, „Vade, retro satanas„.
I Chicot cofnął się z koniem.
— I ty mię opuszczasz — zawołał Gorenflot. „Et tu Brute?...“ tegom się nigdy po tobie nie spodziewał!
Chicot ulitował się nad tą straszną rozpaczą.
— Coś mówił?... — rzekł.
— Kiedy?...
— Teraz.
Nie wiem; o mało nie zwarjuję, bo głowę mam pełną a żołądek pusty.
— Mówiłeś, że masz iść w drogę?...
— Prawda, tak mi przeor zalecił.
— W którą stronę?....— zapytał Chicot.
— Gdzie mi się podoba! — odpowiedział.
— I idziesz?....
— Ja nie wiem.
Gorenflot wzniósł ręce wgórę.
— Panie Chicot — rzekł — ratuj mnie w tej potrzebie, i pożycz mi dwa talary.
— Zrobię coś lepszego; biorę cię z sobą!
Gorenflot spojrzał na Gaskończyka nieufnie, jakby mu nie wierzył.
— Ale pod warunkiem, że będziesz roztropny, w resztę nie wchodzę. Przyjmujesz mój projekt?...
— Czy ja przyjmuję?... A masz pieniądze na podróż?...