Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwolna, wszyscy weszli do salonu.
— Pan de Monsoreau moim zięciem!... — powtarzał zdumiony baron.
— Cóż cię tak dziwi, ojcze — odrzekła Diana tonem wyrzutu — wszak mi rozkazałeś go zaślubić?
— Tak, jeżeli cię ocali.
— Ocalił mię — rzekła półgłosem Diana, padając na klęcznik, nie od nieszczęścia ale przynajmniej od hańby.
— Dlaczegóż mi donosił o twojej śmierci? mnie, który tyle wycierpiałem?... — powtarzał starzec. — Dlaczego kazał mi umierać z rozpaczy, skoro jeden wyraz mógł mi powrócić życie.
— Niestety! pani — rzekł hrabia, kłaniając się — nie wolno mi badać tajemnic familijnych. Widząc dziwne postępowanie twojego męża, uważałem za swój obowiązek wyszukać ci obrońcy. Tym obrońcą jest twój ojciec, a teraz pozwól, że się oddalę.
— Prawda — odezwał się smutnie starzec — pan de Monsoreau lękał się księcia, a teraz znowu pan Bussy się go obawia.
Diana rzuciła na młodzieńca spojrzenie, które znaczyło:
— Ty, którego nazywają walecznym, miałżebyś lękać się księcia, jak pan de Monsoreau?
Bussy zrozumiał to i uśmiechnął się.
— Panie baronie — rzekł — przebacz mi prośbę, a ty, pani, ze względu na moje dobre chęci, miej mię za usprawiedliwionego.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
— Panie baronie — odezwał się Bussy — zapytaj pani de Monsoreau...
Ostatni wyraz wymówił dobitnie, a Diana zbladła.
Bussy spostrzegł to i odmienił zdanie.