Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W rzeczy samej, nieznajomy przywiązawszy konia do sosny, biegł wołając:
— Pani, pani, oto twoja zguba!
— Co on mówi?... — zapytała hrabina.
— Mówi, żeśmy coś zgubili.
— Pani — wołał nieznajomy — zapomniałaś bransoletki, w zajeździe Courville. Co u licha! klejnotu z portretem kobiety nie zapomina się. Na miłość Boską, nie każ mi tak gonić!
— Znam ten głos — rzekł Saint-Luc. — Zgubiłaś bransoletkę, najdroższą?
— Dopiero dzisiaj to spostrzegłam.
— To Bussy!... — zawołał nagle Saint-Luc.
— Hrabia Bussy!... — powtórzyła zdumiona Joanna.
Saint-Luc równie spiesznie biegł naprzeciw przyjaciela, jak gorliwie starał się go unikać.
— Saint-Luc! nie omyliłem się — mówił wesoło i donośnie Bussy. Witam panią odezwał się do hrabiny, podając jej portret matki oprawny w bransoletkę.
— Chcesz pan zatrzymać nas? — zapytała z uśmiechem Joanna.
— Ja? nie mam tyle u Jego królewskiej mości zaufania, aby mi podobne czynności poruczał. Znalazłem bransoletkę pani w Courville i to mnie przekonało, że mnie państwo wyprzedzacie; popędziłem więc konia, wybaczcie, jeżeli was strwożyłem.
— A więc traf nas połączył — rzekł Saint-Luc.
— Raczej Opatrzność — odpowiedział Bussy. Saint-Luc uspokoił się już zupełnie widząc wesołe i szczere wejrzenie de Bussy.
— Jedziesz pan dalej?... — zapytała Joanna
— Jadę — odrzekł Bussy, siadając na konia.
— Czy także w niełasce u króla?
— Mało brakuje.