Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z czasów Ludwika XII-go, architektura cudowna, którą i ty polubisz, bo chwalisz koronki i kwiaty. Z okien widok spokojny i smętny na wielkie lasy niezmierzone okiem, a w alejach widać pasące się jelenie i sarny.
— Śpieszmy się Joasiu — rzekł Saint-Luc — jużbym pragnął być w Meridor.
I dali ostrogi koniom, które biegły dwie, lub trzy mile i zwolniły znów, aby podróżnym dać możność rozmowy lub pocałunków.
W ten sposób przebyli drogę z Chartres do Maux, gdzie bawili cały dzień i wyjechali z postanowieniem dojechania na wieczór do Meridor.
Przybywszy tam, Saint-Luc uważał, że niema już żadnego niebezpieczeństwa.
Znał doskonale króla, który zarówno mógł za nim wysłać żołnierzy z rozkazem dostawienia żywego, lub umarłego, albo też poprzestać na powiedzeniu:
— A! zdrajca Saint-Luc, czemuż go wcześniej nie poznałem? Ponieważ zaś nasi podróżni żadnego nie napotkali kurjera, sądzić mogli, że król Henryk odnosi się do całej tej historji biernie.
Właśnie Saint-Luc tłumaczył to żonie, oglądając się na pustą drogę.
— Dobrze — pomyślał — burza spadła na Chicota.
Nagle uczuł dłoń żony na swem ramieniu.
Zadrżał, bo to nie były pieszczoty.
— Co tam? — zapytał.
— Patrz.
Saint-Luc odwrócił się i ujrzał na chmurnem tle nieba postać jeźdźca.
Jeździec ten był na wzgórzu i na tle nieba wydawał się ogromnym.
— Tak — rzekł blednąc mimowolnie, ktoś jedzie.