Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doszłam do lat szesnastu nie myśląc nawet, że jest inny świat jak moje owieczki, pawie, łabędzie i gołąbki; nie myśląc, że to życie zmienić się musi.
Zamek Meridor wznosi się śród obszernych lasów, należących do księcia Andegaweńskiego; lasy te były pełne sarn, jeleni, których nie prześladowano; znałam je wszystkie, niekiedy przybiegały do mnie, osobliwie jedna łania, moja ulubiona Dafne, przychodziła jeść z mojej dłoni.
Jednej wiosny, przeszło miesiąc jej nie widziałam, sądziłam, że zdechła, i opłakałam ją jak przyjaciółkę, gdy nagle przyszła z dwoma jelonkami, które naprzód uciekały przedemną, a potem, za przykładem matki, przyszły się ze mną pieścić.
Około tego czasu, doszła nas wiadomość, że książę Andegaweński przysłał swojego rządcę do stolicy prowincji.
W kilka dni potem, dowiedziano się, że nazywał się Monsoreau.
Nie wiem dlaczego, nazwisko to przykrość mi sprawiło; dzisiaj wnoszę, że to było przeczucie.
Upłynął tydzień, mówiono dużo o panu de Monsoreau.
Pewnego rana w lesie rozległy się dźwięki trąbki i odgłosy gonienia psów; pobiegłam aż do kraty parku i ujrzałam moją biedną Dafnę, która biegła jak błyskawica, ścigana przez myśliwych; dwa jelonki biegły tuż za nią.
Chwilę potem, przebiegł mężczyzna na karym koniu, który zdawał się mieć skrzydła, tak bieg jego był szybki.
Był to pan de Monsoreau.
Chciałam krzyknąć, chciałam prosić o łaskę dla