mojej Dafne, lecz nie usłyszałby krzyku, tak zapalony był do łowów.
Wtedy zapominając jaki mogę sprawić niepokój ojcu, gdyby spostrzegł moją nieobecność, pobiegłam wprost za myśliwymi; spodziewałam się bowiem spotkać albo samego hrabiego, albo kogoś z jego służby i prosić ich, aby zaprzestali ścigania.
Zrobiłam przeszło pół mili nie wiedząc gdzie biegnę, bo od dawna łanię i myśliwych straciłam z oczu. Po chwili i gonienie psów ucichło, a ja siadłam pod drzewm i płakać zaczęłam.
Już przeszło kwadrans siedziałam, kiedy odgłos łowów mię dobiegł i zdawał się coraz bardziej przybliżać.
Podniosłam się i pobiegłam w stronę odgłosu.
W rzeczy samej, ziejąca Dafne przebiegła jak błyskawica, a za nią jeden tylko jelonek; drugi padł ze zmęczenia i pewnie go psy rozszarpały.
Łania była też zmęczona, odległość między nią a pogonią co raz się zmniejszała, bieg jej zmienił się w podskoki, a mijając mnie, ryknęła żałośnie.
Chciałam zawołać.
Pan de Monsoreau widział tylko ściganą łanię i przebiegł jak huragan z trąbką przy ustach.
Zanim trzej czy czterej dojeżdżacze podniecali psy trąbkami i głosem.
Ten wir szczekania, trąbek i głosów przeszedł jak burza, znikł w gęstwinie lasu i skonał w oddali.
Byłam w rozpaczy; mówiłam sobie, że gdybym była pięćdziesiąt kroków dalej, hrabia byłby mię widział i na prośbę moją oszczędziłby biedną łanię.
Ta myśl podnieciła we mnie odwagę, łowy mogły po trzeci raz około mnie przechodzić.
Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/131
Ta strona została przepisana.