Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Który spodziewam się, znajdziemy.
— I ja tak sądzę.
— Powiedz mi pewną rzecz, mój drogi.
— Przebacz pan — zawołał Remy — pa nmi „ty“ powiedziałeś.
— Mówię „ty“ ludziom, których kocham. Może cię to obraża?
— Przeciwnie — odparł młody lekarz chwytając rękę Bussego, aby ją ucałować. — Przeciwnie, tylko zdawało mi się, że źle słyszałem. O! panie, czy chcesz oszalał z radości?
— Nie, nie, mój przyjacielu; chcę tylko abyś mnie kochał, uważał się za mego domownika, a dzisiaj pozwolił mi być obecnym na instalacji wielkiego łowczego.
— Otóż nam się znowu zachciewa! — rzekł Remy.
— O! nie; przyrzekam ci, że będę roztropnym.
— Ale na koniu być potrzeba?
— Koniecznie.
— Czy masz pan konia, któryby lekko nosił?
— Mam do wyboru.
— A więc, weź pan takiego, jakiegobyś dał damie, będącej na portrecie.
— Jak uważam, mój Remy, znasz drogę do mego serca; lękam się, abyś mi nie wzbronił udać się na łowy, na których spodziewam się napotkać wiele znakomitych kobiet, a może i ową damę. To pewnie nie zwyczajna mieszczanka, bo owe bogate sprzęty, ów zbytek, zdradzają, jeżeli nie wyższe urodzenie, to przynajmniej dostatek. A! gdybym ją spotkał!
— Być może — filozoficznie odpowiedział Haudouin.
— Gdyby do tego ów dom znaleźć — rzekł Bussy z westchnieniem.