Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ło nawet jednemu nie mającemu żadnéj przeszkody, tamtędy przechodzić; dla tego też każdy z nich usiłował jak można oddalić się od brzegów przepaści, gdyż aby się choć trocha jeden przechylił, polecieliby obaj niezawodnie. Bandyta starał się wydobyć swą rękę ze szczypców przeciwnika, lecz nadaremno; drugą zaś trzymali jeden drugiego objąwszy zaszyję, i patrząc na tych ludzi pałających wściekłą żądzą zabójstwa, sądzićby potrzeba, że dwaj bracia spotkawszy się po długiem niewidzeniu ściskają się z sobą tak czule.
W takiéj pozycyi zostawali czas jakiś nieruchomie; wkrótce jednak kolana bandyty zaczęły drgać, zaczął się przeważać, głowa jego z wysilenia opadła, jak wierzchołek drzewa za powiewem wiatru, nareszcie jak dąb z korzenia wywalił się ciągnąc za sobą Andre, i w tymże czasie chcąc za cokolwiek się uchwycić, rozdjął dłoń