Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żakomo oddalił, — Marja otworzyła oczy i poznała zbójcę.
— Cóż tam, rzekła ze smutkiem postrzegając minio ciemności nocnéj zasmuconą twarz jego, cóż tam widziałeś?
— To, odpowiedział bandyta rzucając z nieukontentowaniem swój karabin, to, żeśmy zdradzeni przez chłopów czy pastérzy, gdyż wszystkie przejścia i wąwozy osadzone są strażą.
— A więc żadnego nié ma sposobu do zejścia ze skały?
— Żadnego. Ze trzech stron, wiész dobrze, jaka okropna spadzistość, i chyba orły, które, tam gnieżdżą się, użyczą nam swych skrzydeł, nice podobna więc tamtędy przebrać się. Ze wszystkich zaś innych stron, jakem powiedział... nié ma sposobu.
Przeklęci Francuzi!.... oby was wieki smażono w smole, jak pogan którymi jesteście. Bandyta cisnął swój kapelusz obok karabina.