Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Królowa z rozpaczą wyciągnęła ręce ku niebu; dwie duże łzy stoczyły się po jej policzkach i na gors upadły.
— Boże mój — rzekła — natchnij mnie myślą, któraby wyratować mnie zdołała. Nie chcę, o Boże, żeby ten stracił dla mnie szacunek!
Skromna ta i szczera modlitwa wzruszyła Charny‘ego: obiema rękami zasłonił sobie oczy.
Królowa po namyśle rzekła:
— Panie de Charny, za obelgę wyrządzoną winieneś mi satysfakcję. Żądam otóż takiej: trzy noce z rzędu widywałeś mnie w parku z jakimś mężczyzną; wiesz pan, że ktoś korzysta z nadzwyczajnego do mnie podobieństwa, że kobieta jakaś, twarzą, ruchem i ubiorem do mnie podobna, robi mi ciągłe nieprzyjemności; lecz jeżeli pan utrzymujesz, że ja biegałam w nocy po parku, chodź pan w nocy do parku ze mną Jeżeli to ja byłam na schadzce, nie znajdziesz mnie, bo wszakże będę z tobą; jeżeli to była inna kobieta — zobaczymy ją. A jeżeli ją zobaczymy, czy żałować pan będziesz, żem tak przez ciebie cierpiała?
Charny przycisnął ręce do serca i rzekł:
— Zbyt łaskawa jesteś, Najjaśniejsza Pani, zasługuję na śmierć: Wasza Królewska Mość zabija mnie swą dobrocią.
— O! dam panu dowody — zawołała królowa. — Nikomu nie powtórz słowa z naszej rozmowy! Dziś, o dziesiątej wieczór, oczekuj mnie pan przy domku nadzorcy... przyjdę, aby cię przekonać o okrutnej twej pomyłce. Żegnam pana... Nie daj nic poznać po sobie!
Charny przyklęknął w milczeniu, potem wyszedł.