Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Odświeżanie toalety, datki lokajom... cztery luidory... Zobaczmy, czy już wszystko?
Przerwała znów zajęcie i zawołała:
— Dzwonią do drzwi wchodowych, dzwonią napewno.
— Ależ to nie do nas, proszę pani, — odpowiedziała stara, jakby do miejsca przyrosła.
— Dzwonią na czwarteam piętrze, pod nami.
— Cztery, sześć, jedenaście, czternaście luidorów, brak sześciu, aby odświeżyć garderobę, zapłacić to stare bydlę i raz przecie wypędzić. — Czy nie słyszysz i teraz jeszcze dzwonka, uparciuchu przebrzydły? — zawołała dama gniewnie.
Stara kobieta pobiegła nareszcie otworzyć, jej pani zaś tymczasem co żywo schowała listy i papiery do szuflady.
Rzuciła następnie szybko wzrokiem po pokoju, dla przekonania się, czy wszystko w porządku, usiadła na sofie w pozie smutnej, cierpiącej, naprzeciwko lustra, i bystrem okiem patrzyła na drzwi, które się w niem odbijały, uchem zaś śledziła szmer, dochodzący z przedpokoju.
Służąca, pomrukując, otworzyła, a głos młody i świeży zapytał:
— Czy tutaj mieszka pani hrabina de la Motte?
— Pani hrabina de la Motte Walezjanka? powtórzyła Klotylda głosem nosowym.
— Tak, ta sama, moja kobieto. Czy zastałam panią de i a Motte?
— Jest w domu; cierpiąca, nie może wychodzić.
Mniemana chora nie straciła ani słowa z powyższej rozmowy, a patrząc ciągle w lustro, zobaczyła, że kobieta pytająca należała z pewnością do sfery arystokratycznej.
Drzwi się zamknęły i dwie kobiety, poszukujące przed chwilą ulicy Saint-Claude, weszły do pani de la Motte.
— Kogo mam pani hrabinie oznajmić? — zapytała Klotylda, patrząc ciekawie na przybyłe.
— Damy z towarzystwa dobroczynności.
— Z Paryża?
— Nie; z Wersalu.
Klotylda poszła naprzód, a nieznajome za nią, i ukazały się w chwili, gdy pani de la Motte z trudnością podnosiła się z fotela, aby złożyć ukłon przybyłym.