Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Byłbym niewdzięczny, nie zapytawszy, jakie będą wtedy twoje wymagania?
— Powiem ci, książę, jak będziesz w możności je zadowolić.
— Dobrze, przypomnę ci...
— Dziękuję; a teraz jedźmy...
Kardynał ujął rękę Joanny i uścisnął z uczuciem, o jakiem marzyła przed kilku dniami. Obecnie obojętne jej to było; wysunęła też rękę z dłoni kardynała.
— Co to znaczy, hrabino?
— Jedzmy kolację, powtarzam, ekscelencjo.
— Nie jestem już głodny.
— No, to rozmawiajmy.
— Nie mam nic do powiedzenia.
— To pożegnajmy się...
— Jakto, odprawiasz mnie? czy taki ma być nasz stosunek?
— Jeżeli mamy być użytecznymi sobie, powinniśmy pozostać wolnymi.
— Masz słuszność, hrabino, przebacz, że cię nie zrozumiałem, przysięgam, że to ostatni raz.
Wziął jej rękę, poniósł do ust z szacunkiem i nie widział szatańskiego uśmiechu hrabiny, gdy mówił:: „ostatni raz“.
Joanna wstała i odprowadziła księcia do przedpokoju. Rohan przy rozstaniu szepnął do hrabiny:
— Dokąd się udasz?
— Do Wersalu.
— Będę miał odpowiedź?
— Natychmiast.
— A więc, opiekunko moja, oddaję ci się zupełnie.
— Pozwól mi działać.
Z temi słowy zawróciła do swego pokoju, położyła się do łóżka i, patrząc na ślicznego Endymiona z marmuru, oczekującego przybycia Djany:
— Stanowczo, swoboda więcej warta — wyszeptała w sennem rozmarzeniu.