Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wająco. Pan Beausire wyglądał wcale nieźle i miał szczęście do kobiet. Szedł dalej, jakgdyby nic nie widział i nie słyszał, a stanąwszy przy stole, czekał w milczeniu sposobności okazania swego złego humoru. Jeden z graczów, z miną starego podejrzanego spekulanta, ale nie bez pewnej dobroduszności w wyrazie twarzy, pierwszy nastręczył okazję Beausir’owi.
— Do pioruna, kawalerze — odezwał się poczciwiec — przychodzisz z balu z miną niezbyt wesołą.
— To prawda — zawtórowały damy.
— E!... kochany kawalerze — spytał znów inny z graczów — czy to domino nie kłuje cię czasem.
— Nie domino mnie kłuje — odparł szorstko Beausire.
— La, la, la... — zanucił bankier, zgarnąwszy tuzin luidorów — pan de Beausire sprzeniewierzył się nam. Czyż nie widzicie, że był na balu w Operze, a z miny znać, że go jakaś dobra gratka ominęła. Jedni się śmieli, inni niby się litowali.
— To fałsz, że nie jestem wierny moim przyjaciołom — odparł Beausire — do tego jestem niezdolny!... Nie ja, lecz inni to potrafią.
I, ażeby słowom tym dodać powagi, uczynił ruch, jakgdyby kapelusz na oczy chciał nacisnąć. Na nieszczęście zgniótł tylko kawałek materji, który się spłaszczył tak dziwnie, że poszerzył mu głowę i zamiast poważnego, śmieszne wywołał wrażenie.
— Co chcesz przez to powiedzieć, kochany kawalerze?... — odezwało się kilka naraz głosów.
— Sądziłem, iż mam tu przyjaciół — powiedział.
— Ależ... tak, — ozwało się kilka głosów.
— Nie!... omyliłem się.
— Dlaczego?...
— Dlatego, że wiele rzeczy robi się beze mnie. Ale niech się tylko dowiem, a fałszywi przyjaciele zaraz będą ukarani.
Sięgnął po rękojeść szpady, lecz natrafił tylko na kieszonkę od kamizelki, pełną luidorów, które zdradziły się, wydając dźwięk niedyskretny.
— Ho!... ho!... — zawołały dwie damy — pan de Beausire ma się dzisiaj dobrze.
— A tak — odparł ze źle ukrytą niechęcią bankier — zdaje mi się, że jeśli stracił, to nie wszystko, a jeżeli